EN

22.10.1996 Wersja do druku

Markiz von Keith

Chyba teatrowi TV brakuje już tytułów, skoro wystawia się sztuki takie jak "Markiz von Keith" Franka Wedekinda. Podobnie anemicznej dramaturgii nie było dawno na ekranie. Półtorej godziny na opowieść o naciągaczu, który w Monachium pod koniec XIX w. buduje Pałac Sztuki. To stanowczo za dużo, a sentencja "życie to ślizgawka", którą bohater podsumowuje swoją nieudaną karierę, to banał. Lepiej już było wystawić spektakl o tym, jak Bagsik z Gąsiorowskim popierali artystów - więcej emocji i temat aktualny. Nawet tak utalentowany reżyser jak Krzysztof Babicki niewiele mógł tu zdziałać. Akcja toczyła się leniwie, z telewizora - ciągnęło gadulstwem. Trwająca prawie 20 minut pierwsza scena, w której Markiz przyjmuje kolejnych gości za biurkiem, mogła odstraszyć najbardziej wytrwałych widzów. Mimo że bohaterami sztuki są dekadenci, oszuści i fałszywi arystokraci, w rozmowach i sytuacjach dominowały wykwintne formy towarzyskie, wszyscy zwracali si

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Markiz von Keith

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza nr 247

Autor:

Roman Pawłowski

Data:

22.10.1996

Realizacje repertuarowe