Mija właśnie piąta rocznica śmierci wielkiej śpiewaczki Lucyny Szczepańskiej - "Słowika Warszawy", jak ją nazywano w latach 30. XX wieku. Odeszła w zapomnieniu. A przecież w okresie przedwojennym była ulubienicą publiczności. Na jej przedstawienia chodziły tłumy.
Urodziła się w Warszawie. Od najmłodszych lat chciała byś śpiewaczką. Lekcje śpiewu brała u prof. Kryńskiej. Jej piękny, ciepły sopran koloraturowy utorował jej drogę do chóru Teatru Wielkiego. Ale to za mało. Chciała śpiewać wielkie partie operowe. Dostanie się do Opery zawdzięczała braciom - Feliksowi Szczepańskiemu, który był solistą Teatru Wielkiego w Warszawie, i drugiemu bratu, skrzypkowi i fagociście grającemu w orkiestrze tego teatru. W roku 1931 uzyskała przesłuchanie u dyr. Emila Młynarskiego, które wypadło nadzwyczaj korzystnie. Z chórzystki stała się solistką. W roku 1932 debiutowała partią Gildy w operze G. Verdiego "Rigoletto". Od tej chwili rozpoczęła się jej błyskawiczna kariera. W tym samym roku została laureatką Konkursu Młodego Śpiewaka w Warszawie, a rok później w Wiedniu na Międzynarodowym Konkursie Śpiewaczym zdobyła I miejsce. Po powrocie do kraju śpiewała w Teatrze Wielkim wszystkie główne partie soprano