"Brygada szlifierza Karhana" w reż. Remigiusza Brzyka w Teatrze Nowym w Łodzi i "Lalka" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Teatr bywa mściwy; chwalić Boga, że nie zawsze mu się chce pokazywać pazury. Gdy jesienią sceny ogłaszały plany sezonowe, dwaj recenzenci, łódzki i warszawski, wyrazili zdumienie, że Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka chce odgrzewać niezbyt chlubny kawałek własnej historii: grać "Brygadę szlifierza Karhana" [na zdjęciu], niewznawianą od narodzin w roku 1949. Dostali za swoje. Podczas spektaklu aktor odczytuje ze sceny ich uwagi. Ironiczny ton, pełne politowania spojrzenia, wymowne parsknięcia śmiechem, oznaki oburzenia są tak mordercze, że obaj recenzenci, gdyby znaleźli się na widowni, winni co rychlej stamtąd wiać w trosce o całość swoich cennych osób. Stężone rozbawienie widowni mogłoby ich rozsadzić. Co nie zmienia faktu, że - przy całej, zupełnie nieoczekiwanej przyjemności, jaką przynosi inscenizacja Brygady... - pytanie, w imię czego właściwie zostało przywołane z niebytu akurat to, słusznie zapomniane, dramaturgiczne arcydzieło, byn