EN

10.02.2009 Wersja do druku

W filharmonii słychać zgrzyty

- Bywa, że boimy się wyjść do toalety. Niektórzy przed próbą łykają tabletki na uspokojenie. To nie dyrektor, a dyktator - mówią muzycy o Marcinie Nałęcz-Niesiołowskim, szefie białostockiej filharmonii. Dwa tygodnie temu weszli z nim w spór zbiorowy, ale marszałkowi to nie przeszkadza. Postanowił przedłużyć mu kontrakt bez konkursu - pisze Ewa Sokólska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

- On nas wszystkich omamił, oszukał - nie ma wątpliwości Józef Kryński, który przez 30 lat pracował w filharmonii. Ponad rok temu zrezygnował z pracy, ponieważ nie wytrzymywał już presji i nacisków ze strony dyrektora. Kryński zasiadał w komisji konkursowej, która decydowała o przyjęciu Nałęcz-Niesiołowskiego do pracy. Optował za jego kandydaturą. - To był nikomu nieznany, świeżo upieczony absolwent. Daliśmy mu szansę, bo był ambitny i obiecywał, że osiądzie w Białymstoku, zwiąże się z naszą orkiestrą. Okłamał nas, a zachowuje się jak Pinochet. Dużo czasu spędza w Warszawie, tam także pracuje. Jednocześnie jest dyrektorem filharmonii białostockiej. Ale nie o to mam do niego żal. Nie chodzi mi też o brak szacunku do starszych muzyków, lekceważenie ludzi, terror, który wprowadza w filharmonii, czy o organizowanie nieoczekiwanych i niczym nieuzasadnionych egzaminów wewnętrznych, od których są uzależnione dalsze losy muzyka. Mam

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

W filharmonii słychać zgrzyty

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza - Białystok nr 34 online

Autor:

Ewa Sokólska

Data:

10.02.2009