- "Urodziny Stanleya" to sztandarowa sztuka Pintera, która była strasznie oprotestowana w Londynie, gdzie wystawiono ją pierwszy raz. Widzowie byli na tego rodzaju poetykę zupełnie nieprzygotowani. Oburzeni krzyczeli: Co się dzieje?! O co chodzi?! Dlaczego ci bohaterowie nie mówią wszystkiego?! Kim są?! Aktorzy zostali wygwizdani 29 razy. Ale zagrali do końca - mówi reżyser BARBARA SASS, przed premierą sztuki Harolda Pintera w Teatrze Miejskim w Gdyni.
Z Barbarą Sass [na zdjęciu], reżyserem, rozmawia Gabriela Pewińska: Miała Pani szczęście poznać Harolda Pintera? - Była nikła nadzieja, że przyjedzie do Gdyni na naszą premierę. Zaproponowałam, by go zaprosić, bo słyszałam, że myśli o tym, by do Polski przyjechać. Ostatni raz był tu w latach 60. w Zielonej Górze. W tamtejszym teatrze odbyła się polska prapremiera jego jednoaktówek "Kolekcja" i "Kochanek". Pinter był ponoć zachwycony spektaklem! Przyjaźnił się zresztą z reżyserem i szefem tamtejszego teatru Jerzym Hoffmannem (reżyser teatralny 1927-1991). - Nie wiedziałam o tym. My zamierzaliśmy wysłać Pinterowi zaproszenie do Gdyni, niestety, kilka dni później świat obiegła wiadomość, że Harold Pinter umarł. Mogę zatem powiedzieć, że dobrze znałam go tylko z daleka. Śledziłam wszystko, co o sobie mówił, co o nim mówili i pisali inni, z filmów, do których pisał scenariusze. Ostatnio wydano w Polsce trzy tomy jego utwor