"Grube ryby" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Odrze.
Patrzę na widownię wypełniającą strome pod sufit rzędy krzeseł w prywatnym Teatrze Polonia Krystyny Jandy. Wypełniającą je w całości łącznie ze schodkami, na których rozłożono poduszki. Ta widownia jest uczesana, ubrana, wypachniona, widać, że do teatru się wybrała jak za starych dobrych czasów. I jest młoda. To nie są dinozaury ze starej inteligencji, którzy już przestali bywać, bo "dzisiejszy teatr to nie to, co dawniej". I nie snobi, gnani namiętnością odnajdywania się w miejscu modnym. Nie, to raczej owa zmitologizowana klasa średnia, o której pożądanych narodzinach pisywano na okrągło w pierwszych latach pokomunistycznej Polski, potem jakby przestano. A ona się pokątnie, bez oficjalnego położnictwa, narodziła, dorosła, ubrała, obuła i żąda przynależnych sobie, mieszczuchowskich rozrywek. Wśród nich wyjścia do teatru, w którym można się uśmiechnąć i rozprężyć, bez ryzyka, że działania sceniczne będą prowokować, drażn