Odeszła ze sceny warszawskiej rozgoryczona. Niedoceniona w ostatnim czasie przez dyrektorów, choć była w pełni sił twórczych - BEATĘ ARTEMSKĄ wspomina Witold Sadowy.
Była wielką gwiazdą. Primadonną Operetki Warszawskiej. Mija 20 lat od jej śmierci. Kto dziś o niej pamięta? Czas jest nieubłagany. Pędzi jak szalony. Dawnych zastępują inni, o których także zapomną, kiedy przyjdzie ich czas pożegnania ze sceną. Tak jest urządzony ten świat. Poznałem Beatę w czasie wojny, śpiewała swoje piosenki w kawiarniach warszawskich. Jedna z nich stała się szlagierem. Była to "Bluzeczka zamszowa". Śpiewała ją bardzo pięknie i wzrusząjąco. Potem przyszło powstanie i Beata zniknęła z pola widzenia. Spotkałem się z nią dopiero po wojnie. Oboje stawialiśmy pierwsze kroki na scenie. Ona w operetce, ja w teatrze dramatycznym. W latach pięćdziesiątych należałem do zespołu Teatru Nowego w Warszawie, który szykował się do zmiany profilu, aby stać się teatrem operetkowym. Kiedy ja opuszczałem ten teatr, ona przyszła do niego, aby wkrótce stać się gwiazdą operetki. Inteligentna, dowcipna, pełna uroku osobistego, szybko