- Na szczęście coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że opera to nie tylko obrazki, dorobione do muzyki. I że nie chodzi o to, żeby wszystkim się w operze podobało, i dało się odsapnąć po pracy, tylko, żebyśmy po wzruszeniach na widowni stali się lepsi i bardziej wyczuleni na wartości - mówi Marek Weiss-Grzesiński, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.
Jarosław Zalesiński: Przed pierwszym Pańskim sezonem artystycznym w operze mówił Pan, że będzie on polegał na kładzeniu fundamentów. Udało się to Panu? Marek Weiss-Grzesiński: W połowie. Ale to, co udało się zrobić, dało według mnie sygnał, jaki charakter może mieć ten teatr i ku czemu zmierzamy. Takim sygnałem było na pewno to, co dobiegało z kanału orkiestry. Nawet dla mojego niewykształconego ucha brzmi ona inaczej. - To dzisiaj inna orkiestra, chociaż ludzie ci sami. Z całym przekonaniem mogę powiedzieć, że mamy jednego z najlepszych dyrygentów operowych w kraju. Próbują go podkupić różne teatry, łącznie z Teatrem Narodowym, gdzie na gwałt szukają teraz charyzmatycznego artysty, bo bez kogoś takiego nie wydobędą się z dołka, w jaki wpadli. Ale jesteśmy na tyle wiążąco dogadani z Jose Florencio, że będziemy naszą wspólną pracę w Gdańsku kontynuować. Chór operowy emancypuje się, organizuje własne występy - Co cieszy, ale