"Hamletmaszyna" w reżyserii Dimitera Gotscheffa to przedstawienie wstrząsające pięknem potłuczonego szkła, szlifowanego betonu, lodowatej stali.
Przeżycie teatralne było tak silne, że przez godzinę publiczność nie oddychała - pisze Leszek Karczewski o spektaklu pokazanym na Festiwalu Dialogu Czterech Kultur w Łodzi.
Heiner Müller przemyślał Szekspirowskiego "Hamleta", mieszcząc refleksje na ośmiu stroniczkach. Bryk z tragedii zajął mu ledwie pierwszy niby-akt (z pięciu, jak w klasycznej tragedii) - akcję zredukował do podstawowych motywów. Kluczem do postaci Hamleta jest tu dialektyka skrajności. Dla księcia liczy się tylko alternatywa "być albo nie być", działać bądź płynąć z falą. Po węgierskim Październiku 1956 r. Müller dostrzega Hamleta po obu stronach barykady: za pancerną szybą i w zrewoltowanym tłumie. To istota hamletyzowania - nie sposób być jednocześnie śliną i spluwaczką, nożem i raną, zębem i gardłem. Hamlet to figura niemożliwa. W spektaklu reżyser Dimiter Gotscheff kontynuuje pracę Müllera, wkraczając na scenę jako protagonista. Recytując tekst, nie staje się od razu aktorem. Ale deklamując nie jest już reżyserem - wstępuje w niemożliwy hamletowy stan "pomiędzy". Niby-Hamlet filozofuje w sterylnej przestrzeni projek