EN

17.07.2008 Wersja do druku

Na tiry

- Ucharakteryzowany na pobitego szedłem przez tłum. Żaden "normalny" człowiek się nie zatrzymał. A bezdomni? Podchodzili: - Bracie, co ci się stało? Kto cię tak urzą dził? Nikt, kto się spieszy do pracy, nie zaczepi człowieka zakrwawionego - mówi MARCIN DOROCIŃSKI, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

'Na wieki wieków... amant' - czy nie tak zwracano się do ciebie w szkole teatralnej? Nie lubiłeś tego? - Bo nie jestem żadnym amantem. Słowo 'amant' kojarzy mi się z przedwojennym kinem. Warto może znaleźć świeższe określenie. Macho? Nie, to też jest bez sensu. Denerwuje mnie, jeśli aktor traktowany jest jako ładny element wystroju wnętrza. Był taki czas, że robiłem wszystko, żeby siebie obrzydzić innym. W dupie miałem powierzchowność - przytyłem, zrobiłem sobie coś brzydkiego z zębami. A potem zrozumiałem, że najważniejsze to nie dopuścić takiego myślenia i będzie dobrze. O 'przystojniaczku' barmanie Robercie, którego zagrałeś w 'Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich...' w reżyserii Grzegorza Jarzyny w Teatrze Dramatycznym, mówiłeś, że to taki "amant, który się nie wstydzi, że się spocił, jeżeli ma ochotę przekląć, to przeklnie, a jak chce beknąć, to sobie beknie. - Oczywiście tak można zagrać raz, drugi, ale to

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Na tiry

Źródło:

Materiał nadesłany

Gazeta Wyborcza nr 138/14-15.06 - Wysokie Obcasy

Autor:

Dorota Wyżyńska

Data:

17.07.2008