EN

4.11.2004 Wersja do druku

Co za sztuka, co za język...

Protestuję przeciw sprowadzaniu takich sztuk i takiego języka - napisał czytelnik krakowskiego Dziennika Polskiego po obejrzeniu "Glengary Glen Ross" Teatru Powszechnego z Warszawy.

Jestem emerytem, rzadko wybieram się do teatru, ale zachęcony plakatem umieszczonym w gablocie teatru "Bagatela", postanowiłem razem z małżonką pójść na sztukę "Glengary Glen Ross", przedstawianą przez aktorów Teatru Powszechnego z Warszawy. Na początku miesiąca października udałem się do kasy teatru w celu zakupu biletów. Spotkała mnie przykra niespodzianka, bilety były bardzo drogie, kieszeń emeryta nie jest zbyt bogata, ale pomyślałem: artyści ze stolicy może warto i kupiłem. Dodatkowym argumentem zakupu był skład aktorów, panowie: Kaczor, Zapasiewicz, Zelnik, Machalica, Stroiński, a więc świetna obsada i na pewno dobra sztuka. Sromotny zawód. Od samego początku język rynsztokowy, ze sceny leciały wiązanki k..., ch..., skandaliczne przymiotniki. Makabryczne chamstwo i to w wykonaniu takich sław polskiej sceny. Sztuka nie zawierała żadnego pouczającego morału, bo w tej chwili w naszym państwie na co dzień oglądamy różnorakie szwind

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Co za sztuka, co za język...

Źródło:

Materiał nadesłany

Dziennik Polski nr 258/03.11.04

Data:

04.11.2004

Realizacje repertuarowe