W niedzielę w Operze Bałtyckiej odbył się benefis pożegnalny Małgorzaty Insadowskiej. Impreza uświetniająca 27-letnią karierę pierwszej solistki gdańskiej sceny miała burzliwy przebieg. Miłą ceremonię, przesłoniła kolejna odsłona sporu między nowym kierownictwem opery, a środowiskiem skupionym wokół gdańskiej szkoły baletowej - pisze Justyna Świerczyńska w portalu Trójmiasto.pl.
Małgorzata Insadowska, nazywana przez przyjaciół "Myszą", przez ostatnie kilkadziesiąt lat zatańczyła większość pierwszoplanowych partii baletowych w najważniejszych spektaklach. Aurorę w "Śpiącej królewnie" Czajkowskiego, Coppelię, Eginę w "Spartakusie" Chaczaturiana, Śnieżkę w "Królewnie Śnieżce" Pawłowskiego oraz Rossiniego, Klarę w "Dziadku do orzechów", czy Julię w "Romeo i Julii" Prokofiewa. Dosłownie obsypana kwiatami przez wielbicieli, zakończyła swoją karierę w znakomitym stylu. Sam program, zawierający elementu zarówno baletu klasycznego, jak i tańca współczesnego, skłania do refleksji. Oba gatunki tańca dzieli niewątpliwie przepaść. Z jednej strony prawda wyrazu i niewątpliwie bliższy współczesnemu odbiorcy repertuar scenicznych środków, z drugiej postawiona na piedestał forma, prezentująca nie tyle prawdziwego człowieka, ile jego możliwości w przełamaniu własnej, często ułomnej cielesności. Dwie odrębne stylistyki,