"Romeo i Julia" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Marcin Hałaś w Śląsku.
Nie ukrywajmy: zaczyna się fatalnie. Stronnicy Kapuletich i Montekich jako "kibole" dwóch drużyn piłkarskich, na głowie kolorowe czuby. Szarpanina, gwałtowne gesty, pokrzykiwania. To recepta nie tyle na przeniesienie Szekspira we współczesność, co uczynienie z niego kretyńskiej szopki. Szopkę z Szekspira można robić, tylko po co? Na szczęście ta inscenizacja przypomina staw, w którym gwałtownymi ruchami zmącono wodę. Potem wzniesiony z dna muł powoli osiada z powrotem na dnie i robi się coraz czyściej, klarowniej. I właśnie pełna czystość osiągnięta zostanie pod koniec inscenizacji, kiedy reżyser zawierzy temu, co w dramacie Szekspira najważniejsze: słowu. Ono nie potrzebuje efekciarskich podpórek. Nie da się ukryć: panuje dziś moda grania Szekspira na modłę współczesną. Zresztą nie ma w tym niczego złego: wszak kiedy dramaty genialnego stradfordczyka powstawały, były grane właśnie na współczesny sposób. Dziś tamta współczesność