"Lulu" w reż. Michała Borczucha w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w Wysokich Obcasach, dodatku do Gazety Wyborczej.
Gdy w bajkach dorośli aktorzy grają małe Dorotki i dzielnych Jasiów, gdy starsze panie dubbingują chłopców przed mutacją - jest to jeszcze do zniesienia Ale gdyby ten sam zabieg zastosować w spektaklu o pedofilii? Jeśli potraktujemy tekst naturalistycznie, reportażowo, salwy śmiechu i grymasy zażenowania gwarantowane. Więc jak wystawić z dziennikarską powagą dramat o prostytutce, która trafia na ulicę jako siedmioletnia dziewczynka i po wielu zakończonych tragicznie związkach (wszyscy kolejni mężowie umierają gdzieś między Wiedniem, Paryżem a Londynem, na trasie jej ucieczki przed prawem) giną oddając swoje genitalia Kubie Rozpruwaczowi? Trauma, absurd, obscena. A jednak tak właśnie wygląda nieocenzurowana wersja "Lulu" Franka Wedekinda, którą jako pierwszy wystawił Michał Borczuch. Grająca"małą" Marta Ojrzyńska nie udaje lolitki z okładek "Brawo", nie robi słodkiego dziobka ani oczu sarenki. Jest zimna i zdystansowana, jakby nie była kobieta,