Wspomaganie show-biznesu kompromituje politykę kulturalną Warszawy bardziej niż tolerowanie dożywotnich dyrekcji w niektórych teatrach - pisze Roman Pawłowski w felietonie z cyklu Kocham Teatr w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.
Pomysły i tematy na nowe felietony z trudem mieszczą się na pulpicie komputera, tymczasem wygląda na to, że nie zdążę już w tym roku wszystkich zrealizować. Nie napiszę o licytacji słynnego żyrandola, ozdoby Teatru Narodowego, który od czterech lat czeka zakurzony w teatralnym magazynie na nabywcę. Osoby odpowiedzialne za jego zamówienie w połowie lat 90. mogą spać spokojnie, na razie nie będę się bezczelnie dopytywał, ile kosztowało to cacko i po co je sprowadzono, skoro żyrandol dzwonił głośniej od niektórych aktorów. Nie skomentuję także salomonowego rozwiązania w sprawie Teatru Powszechnego, który idzie w przyszłym roku do remontu. A powinienem, bo bardzo możliwe, że ekipy budowlane zakończą artystyczną agonię tej zasłużonej sceny i tak jak niegdyś Rozmaitości, Powszechny będzie mógł rozpocząć nowy okres z czystą kartą. Na razie nie powrócę również do kwestii dotowania z publicznej kasy takich przybytków komercyjnej rozrywki,