EN

6.08.2007 Wersja do druku

Prowincja, nasza nadzieja

Mamy skamieniałą sieć teatralnych bud, za którymi ciągną się często obciążenia wielu dziesięcioleci. Trzeba nimi zarządzać, godząc przeciwności tak naprawdę nie do pogodzenia - pisze Jacek Sieradzki w Tygodniku Powszechnym.

Z wieloma tezami artykułu ,,Dwoje aktorów i trzy rekwizyty" Anny R. Burzyńskiej ("TP" nr 30) z przyjemnością się zgadzam. Z paroma jednak chciałbym się pospierać, wykorzystując to, że po naszych mniejszych i większych teatrach włóczę się z całą pewnością dłużej niż komentatorka "Tygodnika". Zapewne dlatego lekko mnie, jak to mówi młodzież, zjeżył użyty w artykule nadtytuł "Na prowincji powstaje nowy polski teatr". Wyglądało, jakby to była specyficzna cecha dzisiejszego czasu. Tymczasem nowy teatr rodził się w małych ośrodkach zawsze - przynajmniej od półwiecza. Zawsze było tak, że świeżo upieczeni reżyserzy jechali w kraj, obejmowali jakąś podupadłą budę i jeśli umieli ściągnąć dobrych współpracowników, osiągnąć pierwsze sukcesy - to teatr niedużego miasta zaczynał błyszczeć. Tak było swego czasu w Grudziądzu, Gorzowie, Słupsku, Olsztynie, Jeleniej Górze, Kaliszu. Najczęściej sława trwała dwa, trzy sezony; potem li

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Prowincja, nasza nadzieja

Źródło:

Materiał nadesłany

Tygodnik Powszechny nr 32/12.08

Autor:

Jacek Sieradzki

Data:

06.08.2007