"Cyrulik sewilski" w reż. Henryka Baranowskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Renata Sas w Expressie Ilustrowanym.
To nie jest skandal, ani nawet szczególny szok. Od lat operowa klasyka nęci realizatorów do nowego odczytania, a jeśli jeszcze libretto zapowiada zdarzenia komiczne, więc nic, tylko szaleć! I Henryk Baranowski (reżyser dramatyczny oraz operowy o międzynarodowym dorobku, który u nas przygotował "Echnatona") popuścił wodzę fantazji lokując "Cyrulika sewilskiego" w spa. W żadnej XVIII-wiecznej Sewilli, lecz we współczesnym salonie "regeneracji ducha i ciała". Scena zastawiona na trzech poziomach: solarium, łóżka, fotele - łącznie z ginekologicznym - do tego jeszcze różne instrumenty muzyczne, z boku słupki startowe, bo orkiestron zmienił się w basen. Dyrygent schodzi więc do muzyków odziany w biały szlafrok... Jakby tego było mało na naszych oczach rodzą się grafiki (w stylu Picassa), które wprost spod ręki artysty kamera rzuca na scenę. Słowem szaleństwo, w którym jest jednak metoda. W tym salonie odnowy śpiew jest najistotniejszą kuracją