"Leonce i Lena" w reż. Michała Borczucha w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Aneta Kyzioł w Polityce.
Odkąd Michał Zadara udowodnił, że można ciekawie inscenizować sztuki, na których nasz teatr dawno postawił krzyżyk, do teatralnych repertuarów wracają dramaty pokryte niejedną, ale kilkoma warstwami kurzu. Takim przypadkiem jest "Leonce i Lena", rzadko grywana komedia George'a Buchnera, wystawiona przez młodego reżysera Michała Borczucha w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Opowieść o królewskich dzieciach, które poznają się podczas ucieczki przed czekającym ich "ustawionym" ślubem, zakochują w sobie i postanawiają razem popełnić samobójstwo - to dziwna (bo pełna niekonsekwencji), okraszona dużą dawką ironii rozprawa z romantycznymi mitami. Borczuch postanowił, zdaje się, przekuć ją w opowieść o współczesnej Polsce: dopisał odnoszące się do naszych realiów kwestie (miejscem ucieczki młodych uczynił Londyn), dwór królewski zmienił w coś na kształt rady nadzorczej korporacji, a w książęcej parze zobaczył dzieci znudzone bogactwem rodz