"Ślub" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Agnieszka Michalak w Dziennku.
Łódzki "Ślub" nie przypomina innych inscenizacji arcydramatu Gombrowicza. Reżyser Waldemar Zawodziński wtłoczył go w okoloną lustrami przestrzeń małej sceny, a pozostawiając tylko głównych bohaterów, spróbował uczynić relacje między nimi jak najbardziej intensywnymi Jeszcze nie zaczęło się widowisko, a już zewsząd dochodzą przeraźliwe jęki. Jakby z zaświatów. Wywołują dreszcze. Scena przypomina szkatułkę z szufladkami. Każdy bohater ma własną. Każdy wbudowany jest w szklany schemat. Nie może z niego wyjść. Chyba że na chwilę, by zaraz ponownie wrócić do szuflady, wejść w schemat. Stworzyć kolejny układ, kolejną formę. A forma odbije się w lustrze. Odbicie stworzy kolejne odbicie, i kolejne, i tak do końca. Henryk nie ma munduru, choć przecież w dramacie przybywa z "północnej Francji, z linii frontu". Marek Kałużyński gra go jak współczesnego chłopaka z Piotrkowskiej. Władzio (Mariusz Witkowski) mógłby być jego młodszym