EN

8.01.2007 Wersja do druku

Aktorzy nie-prowincjonalni

Wielkiej kariery w Opolu nie robią. Pieniędzy też nie. Teatr jest dla nich życiem, a życie teatrem. Upewniają, czy to, co robią, ma sens. Życiorysy aktorów Kochanowskiego są podobne. Pasja, powołanie, scena jako jedyny pomysł na życie. Nawet jeśli trzeba było przekonać się, że "do trzech razy sztuka" - pisze Iwona Kłopocka-Marcjasz w Nowej Trybunie Opolskiej.

Zofia Bielewicz, w teatrze od 57 lat, od początku wiedziała, że będzie artystką, miała to zakodowane w genach. Ojciec był dyrygentem, mama profesorem śpiewu w warszawskim konserwatorium. W czasie okupacji występowała z matką na tajnych koncertach muzyki i słowa w prywatnych mieszkaniach. Podczas powstania warszawskiego grała po szpitalach. Niedawno zaczęła próby do kolejnej roli. Od 1950 roku uzbierało się ich sto kilkadziesiąt. Skazana na teatr - tak o sobie mówi Ewa Wyszomirska (w tym roku będzie obchodzić 40-lecie pracy artystycznej). Była dzieckiem aktorskiego małżeństwa - Marii i Bronisława Kassowskich - i wnuczką śpiewaczki operowej. Wychowywała się za kulisami często zmienianych teatrów. - Całe moje dzieciństwo upłynęło w teatrze. W domu mówiło się tylko o teatrze. Po prostu nie wyobrażałam sobie, że można żyć poza teatrem - przyznaje. Scenie oddała też dwoje swoich dzieci. Syn jest uznanym reżyserem, córka - scenografem.

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Aktorzy nie-prowincjonalni

Źródło:

Materiał nadesłany

Nowa Trybuna Opolska online

Autor:

Iwona Kłopocka-Marcjasz

Data:

08.01.2007