Teatr wciągnął Dorotę Masłowską chyba bez jej woli. Wynikiem - "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" w TR Warszawa. Klapa absolutna.
Nie mam nic do Masłowskiej. Przeczytałem "Wojnę polsko-ruską...", a potem "Pawia królowej" i za zawód, jaki sprawiły, w małym stopniu winiłem autorkę. Gdyby lekturze nie towarzyszyły oczekiwania rozbudzone przez niektórych krytyków i zachłystujących się Masłowską pisarzy, byłoby inaczej. Książki 20-latki z Wejherowa uznano by za niepozbawiony słabości przejaw oryginalnego talentu. Ze współczuciem patrzę na Masłowską, jak dźwiga ciężar Nike i kolejnych splendorów. Na premierze w TR Warszawa siedziała sobie w czwartym rzędzie, czasem się śmiała, jakby z obowiązku. Wywoływana do oklasków nie wyszła na scenę. Być może miała świadomość, że nie ma co udawać sukcesu. Za to ją nawet lubię. "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" to dramat, który zapewne nie powstałby, gdyby nie szef TR Grzegorz Jarzyna. Namawiał Masłowską, ta odpowiadała, że teatr ma w głębokim poważaniu, ale osiągnął cel. Niestety. Premiera spektaklu w r