"Andrea Chenier" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu w ocenie Jacka Marczyńskiego
Dla nobliwej publiczności, wciąż nieprzywykłej do tego, by operze dodać odrobiny wulgarności i perwersji, poznański spektakl jest wyzwaniem. Dla bezgranicznych wielbicieli reżysera - kolejnym potwierdzeniem jego artystycznej wielkości. Ja się nie oburzam ani nie wpadam w cielęcy zachwyt. Dostrzegam natomiast, iż wieczny chłopiec Mariusz Treliński zaczyna dorastać. Z jego dotychczasowych dużych inscenizacji operowych ta pierwsza ("Madame Butterfly") wciąż jest najlepsza. Później zaczął zachowywać się jak dziecko oszołomione nadmiarem otrzymanych zabawek - trudno mu było zrezygnować z którejkolwiek z nich. Mnożył efektowne, lecz puste pomysły, by apogeum tego osiągnąć w "Don Giovannim". Zrealizowana niedawno w Berlinie "Dama pikowa" była pierwszym sygnałem, że być może kończy się czas beztroskiej zabawy w teatr. Poznański "Andrea Chenier" jest podobny do jego wcześniejszych spektakli, ale i inny zarazem. Mariusz Treliński zachował inscen