Zostaliśmy na niespełna godzinę wrzuceni w świat tak intensywnych przeżyć, że trudno było po nich ochłonąć ani na wrocławskim Rynku, ani w gasnących wnętrzach Galerii Dominikańskiej z parkingiem, ani później, gdy wieczór powinien przykryć wszystko, co działo się za dnia - o pokazie spektaklu "Camille" w Instytucie im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu pisze Jarosław Klebaniuk w Teatrze dla Wszystkich.
Camille Claudel była jedną z tych tragicznych artystek, której wielkość znawcy dostrzegli wprawdzie za jej życia, jednak nie zapewniło jej to ani dostatku, ani nawet możliwości godnego życia. Przemocą wtrącona do szpitala psychiatrycznego przez wpływowego i sławnego brata, wbrew swojej woli spędziła tam niemal pół życia. Opuszczona przez siostrę i matkę, która pomimo licznych propozycji lekarzy nie chciała zabrać jej do domu, cierpiała i zapewne wspominała tamte siedem lat miłości i nadziei, podczas których Rodin był jej partnerem w sztuce i kochankiem. Ciąża, poronienie, depresja, porzucenie i rozpacz - oto, co znamy z historii. W przedstawieniu zobaczyliśmy kobietę, która wspomina tamte szczęśliwe chwile, ale też ma pretensje do rodziny o to, że ją skazała na taki los, aby ograniczyć rozmiary skandalu. Podwójna moralność katolika Paula Claudela ("Kim jest twój Bóg, Paul?") pozwoliła mu użyć przemocy wobec siostry, której "zachowan