- Podczas naszej rozmowy wciąż piję napój energetyczny, a to dlatego, by sprostać wymaganiom, których - mimo zmęczenia - oczekują ode mnie moje ambicje - mówi Radek Stępień, reżyser "Śmierci komiwojażera". Premiera w Teatrze Wybrzeże w sobotę.
Kiedy po raz pierwszy przeczytał pan "Śmierć komiwojażera"? - W maju tego roku. Poważnie? - Wiem, to straszne, wręcz niedopuszczalne, ale dziś w Polsce dramaturgia amerykańska nie jest tak popularna jak kiedyś. Krakowska Akademia Sztuk Teatralnych, w której studiuję darzy większym szacunkiem Tennessee Williamsa... A Eugene'a O'Neilla mniejszym? - Prędzej już Tony'ego Kushnera, a to dzięki Warlikowskiemu i jego "Aniołom w Ameryce", które zresztą miały polską premierę w Teatrze Wybrzeże. Dlaczego zatem nagle sięgnął pan po napisany 70 lat temu dramat Arthura Millera? - Po przeczytaniu tego tekstu zostałem opętany tematem relacji ojca i synów, tragedii człowieka pożartego przez konflikt marzeń i odpowiedzialności. Dlatego chciałem namówić Teatr Wybrzeże na ten tytuł. Ale zaczęło się od tego, że szukałem materiału, który pozwoliłby mi zmienić mój styl myślenia, styl ukształtowany na takich dramatopisarzach jak choćby Sa