O "Jednoaktówkówkach na każdy rodzaj szaleństwa" Jerzego Andrzeja Masłowskiego - pisze Izabela Mikrut w Teatrze dla Wszystkich.
Na polskim rynku selfpublishing nie cieszy się najlepszym odbiorem - i za każdym niemal razem autorzy dążący do ujrzenia w druku własnych utworów popełniają te same błędy. Błąd pierwszy - rażący brak korekty, błąd drugi - równie rażący brak redaktora, który dostrzegłby i wyłapał oczywiste niezręczności, błąd trzeci - nieumiejętność dokonania obiektywnej oceny materiału, która skutkuje obecnością grafomanii obok tekstów pomysłowych. W efekcie nawet jeśli jakieś drobiazgi warte są uwagi, całość psuje ocenę - i to dość radykalnie. Czasami lepiej poczekać na druk pod kierunkiem fachowców (i nie dopłacać do niego z własnej kieszeni), niż za wszelką cenę próbować wkroczyć na rynek. W "Jednoaktówkach na każdy rodzaj szaleństwa" wszelkie te mankamenty są tym bardziej widoczne, że tom został "na bogato" wydany: na ciężkim, kredowym papierze, który nijak ma się do zawartości i z kolorowymi grafikami (niekoniecznie pasującymi do