EN

19.06.2006 Wersja do druku

Dzień jak co dzień

Schroniłem się w tym teatrze jak w średniowiecznej świątyni, szukając azylu przed ścigającym mnie chaosem, zamętem i jakimś dziwnym wybuchem histerii przy końcu stulecia, przy końcu tysiąclecia - pisze Tadeusz Konwicki w Rzeczpospolitej.

Dzień słoneczny, ciepły, niczym w pełni lata. W tym roku wiosna przyszła do Warszawy wcześniej niż zwykle. Forsycje już przekwitły, młode liście rozwinęły się nieśmiało i drzewa na skwerach i w parkach wyglądają, jakby stały w przejrzystej zielonej mgle. A ja wczoraj wróciłem z Wilna, stolicy wolnej już Litwy, z miasta mojego dzieciństwa i młodości. Pojechałem tam w ekipie prezydenta Polski, który wraz z prezydentem Litwy podpisał traktat o przyjaźni i współpracy między obu państwami. Miejmy nadzieję, że jeszcze jeden region starej, burzliwej Europy uniknie konfliktu, nie przemieni się w Bałkany, gdzie rzeki krwi nie mogą ugasić absurdalnego pożaru. Dokładnie o tej samej porze, w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku, prawie przed pół wiekiem, wyjeżdżałem z mego rodzinnego Wilna na zawsze. 29 kwietnia owego roku, jako chyba ostatni polscy partyzanci walczący z władzą radziecką, zakopaliśmy broń w Puszczy Rudnickiej i z fałszywymi dok

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Dzień jak co dzień

Źródło:

Materiał nadesłany

Rzeczpospolita nr 140/17-18.06

Autor:

Tadeusz Konwicki

Data:

19.06.2006

Realizacje repertuarowe