Skóry, peleryny, szerokie pasy i rękawice bokserskie. W takie rzeczy ubrał reżyser "Makbeta" swoje postaci. A wśród murów zamkowych ustawił monitory i pulsujące światła. Pozostaje tylko pytanie: po co? Pomysł Andrzej Walden miał dobry. W końcu nie co dzień wystawia się "Makbeta" w oprawie żywo przypominającej "Mad Maxa". "Makbet" współczesny - owszem, bywało. Ale taki z przyszłości, jak po wojnie atomowej? Pierwsze kilka minut spektaklu sprawia, że -wbici w fotele - boimy się myśleć, co będzie dalej. Niestety, niepotrzebnie. Pierwsza część przedstawienia nie kryje żadnych niespodzianek. Poza dobrym początkiem nie ma tu niczego, co nawiązywałoby do pierwotnej wizji reżysera. Przebrani ekstrawagancko aktorzy wypowiadają kwestie jak w zwykłym, kostiumowym przedstawieniu "z epoki". Wygląda na to, że reżyser zapomniał w pewnym momencie o swojej futurystycznej wizji, a zainteresował się... psychologią. W drugiej części naliczyłam zaledwie trz
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Pomorska, nr 82