Scenografia jak z filmu o wypalonym atomem świecie. Szekspirowskie postacie niczym maruderzy na wiecznej wojnie. Dobra muzyka. "Makbet" w reżyserii Andrzeja Waldena daje dc myślenia, choć nieco nuży. Siedząc przed siermiężną metalową kurtyną. po której pełga punktowy reflektor, odnosi się wrażenie, że akcja dramatu rozegra się w jakiejś parszywej zonie. W istocie świat, w którymi Andrzej Walden umieścił "swego" Makbeta, niewiele od tejże się różni. Postacie grają w znoszonych skórzanych uniformach, wojskowych panterkach i wysokich butach. Tak właśnie wyglądają w tej sztuce wszyscy poza kobietami i dziećmi. Zuniformizowani jak hordy w filmach o Mad Maksie. Za bardzo są tacy sami. Ta jednorodność wręcz tłumi ich indywidualne rozterki. Nie są przez to w stanic dotrzeć do widza swą myślą. Ten półmroczny świat, ta sceneria nieludzkiej ziemi rozdzierana zdecydowanym światłem jest w stanie zawieszonej moralności. To się wyraźnie czuje. Nie
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta w Bydgoszczy, dodatek do Gazety Wyborczej, nr 75