"Marcowy kawaler" Józefa Blizińskiego w reż. o. Dariusza Drążka w Teatrze Dobry Wieczór w Toruniu. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Wydawałoby się, że w roku tak wyjątkowego jubileuszu Polski, roku, w którym obchodzimy stulecie odzyskania niepodległości naszej Ojczyzny, teatry wręcz rzucą się na rodzime sztuki, zwłaszcza klasyczne, zapomniane lub rzadko grywane. Ale - poza nielicznymi wyjątkami - tak się niestety nie dzieje. A jeśli już teatr sięga po utwór klasyczny, to zazwyczaj po to, by zatrudniony w nim tzw. dramaturg (nie mylić z autorem sztuki, dramatopisarzem) "nabazgrał" na tekście autora swoje nieszczęsne wypociny, mające niby nadać aktualność utworowi oryginalnemu. W ten sposób od dawna nieżyjącemu autorowi sztuki taki "dramaturg" (który nierzadko zarazem jest reżyserem spektaklu) wkłada myśli, poglądy i co tam jeszcze, niezgodne z ideą autorską. Ale, jak wspomniałam, są chwalebne wyjątki od uprawiania tego wątpliwego moralnie procederu. Tyle że owe wyjątki nie są zauważane w mediach publicznych, nie są nagłaśniane, nie są opisywane, nie są recenzowane. Na