Przyjechał do Warszawy, zagrał Szefa w "Miss Sajgon" i stolica oniemiała. Nie zdążyła ochłonąć, a już nagradzała go owacjami za Anioła Stróża w "Grease". Teraz, w peruce i z doklejonymi wąsami, gra w "Kotach".
Trudno go poznać, a i tak wszyscy szepczą: Patrzcie, to Steciuk! Ten Steciuk. Dorastał w Świnoujściu. Tata, inżynier w stoczni, mama urzędniczka, dwie siostry i on. Żywe srebro. - Byłem niezłym ziółkiem - opowiada Tomek. - Szkoła niewiele mnie interesowała. Na szczęście miałem zawsze dobrą pamięć i łapałem to, co mówili na lekcji. Ale żebym w domu zajrzał do książki... Broń Boże! Żeby im się ten rozbrykany chłopak nie zmarnował, rodzice zapisali go do szkoły muzycznej w klasie fortepianu i na lekcje tańca. Tańczył tańce towarzyskie przez całą podstawówkę. Ale rozśpiewał się i nauczył grać na gitarze dopiero w liceum. Chodził do Oazy. - Nie wiem, co mnie w tym najbardziej pociągało, chyba śpiewanie na mszy - mówi. - Byłem blisko Kościoła, tworzyliśmy niesamowitą grupę. Wtedy po raz pierwszy wziąłem do ręki gitarę. W pewnym momencie miałem nawet dylemat: zostać księdzem czy aktorem? Wybrał to drugie. Dlaczego? - Chyba nie