- Jeśli mamy do przekazania tylko komunikat myślowy, to po jakiego diabła występować na scenie? Lepiej napisać tekst, wydrukować go i po sprawie. Na scenie aktor jest sobie sterem, żeglarzem, okrętem - mówi aktor Franciszek Pieczka.
RP: Chciałem panu przekazać życzenia zdrowia od całej redakcji, czytelników i zapytać, w jakim zdrowiu zastaje pana jubileusz 90-lecia? Franciszek Pieczka: Dziękuję bardzo, w moim wieku świetlanie być już nie może, ale oby było jak jest, to będę zadowolony. Nigdy nie byłem maksymalistą, jeśli chodzi o moje pragnienia. Tuż po pana urodzinach wejdzie na ekrany kin wstrząsający film "Syn Królowej Śniegu" z pana rolą, rzecz o dzieciobójstwie we współczesnej Polsce. - Po przeczytaniu scenariusza nie miałem wątpliwości co do mojego udziału w filmie, ponieważ przestroga, jaka mu towarzyszy, jest jak najbardziej na czasie. Nie bez wpływu był także fakt, że sam mam wnuki. Po roli św. Piotra w "Quo Vadis" zagrał pan dobrego Boga, opiekującego się półsierotą, czytającego mu bajki, gdy samotna matka pracuje albo zajmuje się sobą. - To prawda. Wcześniej grałem Boga w filmie Witolda Leszczyńskiego. Najnowsza rola, z punktu widzenia akt