Katie Mitchell, nazywana królową brytyjskiego teatru i posiadaczka Orderu Imperium Brytyjskiego, nie ma w sobie nic nobliwego. Wprost przeciwnie - robi teatr wywrotowy.
- Marzyłem o tym, żeby zaprosić do Warszawy tę genialną, kontrowersyjną reżyserkę - mówi o Katie Mitchell [na zdjęciu] Mariusz Treliński, dyrektor artystyczny Opery Narodowej, w której 21 stycznia artystka pokaże swoją inscenizację "Peleasa i Melizandy", francuskiej baśni miłosnej. "Peleas i Melizanda" Claude'a Debussy'ego miała być francuską odpowiedzią na ekstatyczne uniesienia "Tristana i Izoldy" Richarda Wagnera. Debussy chciał pokazać, że muzyka francuska jest w stanie pokonać germańską dominację w teatrze muzycznym. Powstała partytura o niezwykłej subtelności, w której zakazana miłość rodzi się po cichu, między wierszami. To arcydzieło muzyczne z początku XX wieku nigdy nie zostało pokazane na polskich scenach w pełnej krasie i orkiestrowo-wokalnym przepychu. 21 stycznia obejrzymy inscenizację, którą Katie Mitchell w ubiegłym roku pokazała na festiwalu w Aix-en-Provence w koprodukcji z warszawską Operą Narodową. U Debussy'