Gdyby nie próby zniszczenia we Wrocławiu "Procesu" Krystiana Lupy, nie powstałby teraz ten spektakl o powrocie kafkowskiego świata.
Premiera "Procesu" Krystiana Lupy, najwybitniejszego polskiego inscenizatora, lidera światowego teatru, nie mogła dojść do skutku w Teatrze Polskim we Wrocławiu po tym, gdy nowy dyrektor Cezary Morawski zwolnił wielu aktorów zaangażowanych do przedstawienia. Utrudniał też obecność wcześniejszego spektaklu Lupy "Wycinka" na prestiżowych zagranicznych festiwalach - nomen omen przedstawienia o tym, jak politycy i mali ludzie niszczą kulturę i wybitnych artystów. "Wycinki" nie uratowało nawet to, że choć to megaprodukcja, przynosiła zyski. Została wycięta z repertuaru. Ostatnią nadzieją na powstanie "Procesu" była zgoda ministra kultury Piotra Glińskiego na odwołanie dyrektora Morawskiego, której jednak zabrakło. Teraz Teatr Polski -niedawno czołowa polska scena - schodzi na margines. Jednocześnie zawirowania wokół "Procesu" Lupy zaczęły ujawniać kafkowską naturę rzeczywistości, w której niejasna administracyjna gra niszczy ludzi i artystów.