Coraz trudniej patrzy się na klejnoty dramaturgii XX wieku, chętnie wznawiane na warszawskich scenach, od Camusa w Teatrze Kameralnym po Becketta w Dramatycznym. Złagodniała jakoś prowokacja, rozmył się kontekst, jakby dzisiejszy człowiek nie miał już czego szukać u absurdystów i egzystencjalistów. Wystawione w Dramatycznym "Pokojówki" Jeana Geneta, twórcy, który w latach 50. zaaplikował mieszczańskiemu teatrowi koński zastrzyk rewolucji obyczajowej, dziś same potrzebują zastrzyku. Stały się matematyczną, chłodną i dość abstrakcyjną grą, która ilustruje zależność między panem i niewolnikiem, polegającą na tym, że jeden bez drugiego nie istnieje. Abstrakcyjną, bo, jak wiadomo, w Polsce pokojówka występuje głównie w literaturze, podobnie jak krokodyl. W naszym teatrze pokojówki snuły się głównie po salonach hrabiego Fredry i myśl, by zadenuncjować Jaśnie Pana albo, nie daj Boże, otruć ziółkami Jaśnie P
Źródło:
Materiał nadesłany
Gazeta Wyborcza nr 111