Był rok 1937 i w Teatrze Narodowym grano "Balladynę". Z Eichlerówną, Lubieńską, Solską, Kuncewicz, Żeliską, Leszczyńskim, Węgrzynem, Żukowskim, Białoszczyńskim i jeszcze innymi dobrymi aktorami, których już nie pamiętam. Reżyserował sam Osterwa. Mimo to przedstawienie miało fatalną opinię. Dekoracje były podług Ruszczyca, kostiumy również. Jedne i drugie całkowicie już wtedy przestarzałe, spóźnione o jakieś pięćdziesiąt lat, a jednak nieodzowne, nieuniknione, bo był jubileusz Ruszczyca i on to właśnie, nieżyjący Ferdynand Ruszczyc, był głównym powodem, można rzec bohaterem przedstawienia. Chociaż nie... Należałoby raczej powiedzieć: pretekstem. Bo Ruszczyć się nie sprawdził; dekoracje uniemożliwiły sensowne granie, Osterwa nie chciał czy nie mógł zapanować nad całością, aktorzy grali od sasa do lasa, i w gruncie rzeczy kilka akcentów Eichlerówny, dwa-trzy miejsca jej roli, jej osobowość w końcu sprawiały, że ludzie przy
Tytuł oryginalny
List ze sceny
Źródło:
Materiał nadesłany
Teatr, nr ?