"Mefisto" inspirowany powieścią Klausa Manna i filmem Istvána Szabó w reż. Agnieszki Błońskiej w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.
Myślę, że stopień szaleństwa, jaki ogarnął dyrekcję warszawskiego Teatru Powszechnego, a także przynajmniej część zespołu artystycznego (przykład - jak wiadomo - idzie od głowy, czyli dyrekcji), osiągnął już apogeum. I jest niebezpieczny dla publiczności. To choroba zakaźna. Przenosi się ze sceny na widownię i infekuje publiczność do tego stopnia, że taka miernota jak najnowsza premiera tego teatru "Mefisto", budząca obrzydzenie u normalnego, zdrowego umysłowo człowieka, tutaj jest nagradzana przez publiczność owacją na stojąco. Jaka jest rada? Po prostu odciąć źródło finansowania tego teatru, który rozprowadza chorobę, zarażając nią polskie społeczeństwo. "Mefisto" to, najkrócej mówiąc, "Klątwa" bis. Tyle że jako spektakl jeszcze bardziej nieudolny artystycznie, aktorsko i pusty intelektualnie. Zresztą trudno się dziwić, wszak Teatr Powszechny pod obecną dyrekcją już dawno utracił moralne prawo do określania siebie teatrem.