Teatr Dramatyczny w Warszawie popadł w przedziwną monograficzność. Ni z gruszki, ni z pietruszki wystawił na rozpoczęcie nowego sezonu teatralnego dwie sztuki współczesnych autorów angielskich, obie w dodatku historyczne i to dziejące się w tym samym wieku osiemnastym, jedna w pierwszej połowie, a druga pod koniec. Przedziwna zbitka repertuarowa. Odsłania zagubienie naszego teatru, poważne trudności ze znalezieniem nowej, ważnej problematyki w zmienionym po 1989 r. świecie.
Ba, sądzę nawet, że ten charakterystyczny przykład wskazuje, iż teatr nasz w swojej większości zrezygnował z mówienia widzom czegoś istotnego. Stąd niedostatek nowych polskich prapremier. Bezpieczniejszym, choć złudnym sposobem wydaje mu się przyciągnięcie widza przede wszystkim swoim kunsztem. Ten zabieg jest możliwy tylko w rozrywce, a nie w repertuarze poważnym. Poczucie, że to, co teatr, nawet bardzo kunsztownie, pokazuje na scenie, ani widza ziębi, ani grzeje, jest dla odbioru decydujące. W teatrze trzeba jednak mieć coś ważnego widzowi do powiedzenia, bez tego nie warto zabierać się do pracy. Zarówno Sztuka sukcesu Nicka Deara, jak i Szaleństwo Jerzego III Alana Bennetta są z pewnością dramatami sprawnie napisanymi. Nie na darmo Anglicy popierają materialnie pisanie i wystawianie rodzimej dramaturgii. Obie sztuki nie sięgają jednak prawd uniwersalnych, które były ważne również poza granicami. Stosunkowo bliższy tego