Był "Kordian" Osterwy, którego widziałem w środku lat trzydziestych i był "Kordian Hanuszkiewicza z lat siedemdziesiątych, którego nie widziałem, choć słyszałem, że aktor Nardelli wygłaszał z drabiny monolog na Mont Blanc, a muzyka Kurylewicza (i nie tylko muzyka) pasowały Kordiana na młodzieńca całkowicie współczesnego.
Osterwa, acz w dojrzałym wieku, zachował postać i twarz cherubina. Był w przedstawieniu znakomitym symbolem XIX stulecia, romantykiem, chłopięciem o naiwnym wyglądzie, ale ze wzrokiem fanatycznego wodza, któremu nie udało się samobójstwo, gdy miał 15 lat, więc postanowił je popełnić jako podchorąży przywódca buntowników, żeby dowieść celowości ofiary na ołtarzu ojczyzny. Wbrew spiskowcom starszego pokolenia, które pragnęło zaoszczędzić krew rodaków w nierównej walce z zaborcą. Osterwa podkreślał, jak mógł (a mógł, bo u m i a ł!) romantyczną pozę i romantyczne męczeństwo, bliższe zresztą Mickiewiczowskiemu mesjanizmowi, aniżeli dumnej odpowiedzi Słowackiego na słowa i gesty Konrada-Gustawa. Między czasem Osterwy i Hanuszkiewicza było sporo innych "Kordianów". I tradycyjnych, i awangardowych - z najciekawszym chyba ujęciem Dejmka oraz tytułową rolą Gogolewskiego. Z tych wszystkich Kordianów - jako postaci scenicznych - najbardziej