- Spełniłem się w moim zawodzie, jako aktor, jako reżyser, jako dyrektor teatru. Spotkałem wielu fascynujących ludzi teatru i filmu, aczkolwiek film, poza rolą "Szatana z siódmej klasy" właściwie mnie ominął. Ale nie żałuję, bo nie byłem i nie jestem człowiekiem zachłannym - mówi Józef Skwark.
Ma Pan na swoim koncie ogromny i dorobek artystyczny, dziesiątki ról teatralnych, wiele telewizyjnych, reżyserowanie, dyrektorowanie teatrom, ale przez te wszystkie lata nie był Pan na wierzchu, skryty Pan był w teatrach daleko od stolicy. Nie ciągnęło Pana do świateł Warszawy? Wolał Pan wędrować po teatrach tzw. prowincji? Z potrzeby czy z konieczności? - Wie pan, ja wychowałem się w społecznikowskim etosie teatru, traktowanego jako misja duchowa, estetyczna, edukacyjna. Taka postawa była bardzo silna w moim pokoleniu, była właściwie normą. Sukces osobisty rozumiany jako osiągnięcie egoistyczne, był pojęciem z gruntu nam obcym, nie mówiąc już o pieniądzach. Myślenie w kategoriach wzbogacenia się było czymś jeszcze bardziej obcym. O tym się w ogóle nie myślało. Owszem, zdarzała się rywalizacja, ale w kręgach warszawskich, między teatralnymi solistami, ale chodziło o względy widza, a nie o jakiś sukces rozumiany tak jak dziś, jako droga d