Festiwal Malta wziął nazwę od poznańskiego jeziora, ale w tym roku nie ulegało wątpliwości, że Malta to wyspa odrębności na morzu wrogości, strachu i nienawiści - pisze Dariusz Kosiński w Tygodniku Powszechnym.
Jeszcze nie tak dawno byłem przekonany, że dyskusje, przedstawienia o życiu w obozach uchodźców, słuchanie świadectw, taniec dla Syrii i wszelkie inne szlachetne w swych intencjach, ale nie przekładające się bezpośrednio na zmianę sytuacji akcje nie mają wielkiego znaczenia i służą jedynie odreagowaniu własnej bezradności. Ale wobec podnoszącego się poziomu nienawiści, która zalewa polską (i nie tylko) scenę publiczną, z każdym dniem nabierają one coraz większego sensu. Tegoroczny Festiwal Malta stał się kolejnym przejawem rozwijającej się i umacniającej od kilkunastu miesięcy odmienności świata kultury. Przyzwyczajeni do unikania stereotypów, oswojeni ze złożonością i wielowymiarowością, której wymaga sztuka, ludzie tworzący Maltę odrzucili pro wojenną retorykę, jaką w swojej bucie i zaślepieniu posługują się politycy. Niezależnie od wszelkich różnic, w tym środowisku po prostu nie wypada oklaskiwać niebezpiecznie mętnych prz