- Rzadko obsadza się aktora "w czymś innym". Np. biedne kobiety - bite przez życie, opuszczone, osamotnione, nieszczęśliwe - grane są na ogół zawsze przez te same aktorki. Reżyserzy filmowi nie mają zwyczaju chodzić do teatru, żeby zobaczyć na własne oczy, jakiej metamorfozie potrafi ulec aktor - mówi Ewa Wiśniewska, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.
Jakie są Pani związki z Warszawą? - Totalne! Tu się urodziłam i tutaj zawsze byłam. Moja mama też jest rodowitą warszawianką. Kończyła Pani znane liceum warszawskie im. Narcyzy Zmichowskiej. Jak Pani wspomina tę szkołę? - Bardzo dobrze. Nasi profesorowie byli jeszcze "przedwojenni". Pamiętam cudownego matematyka, profesora Krugera, który mówił do nas per "panna" - więc do mnie zwracał się per "panna Wiśniewska", "babcię Ptasićką" od chemii, cudowną panią profesor od geografii, panią Ruhlową, która sama napisała podręcznik, z którego się uczyłyśmy. Zmichowska, szkoła teatralna przy Miodowej, słynne warszawskie teatry: Ateneum, Kwadrat, Scena Prezentacje, teraz - Narodowy. Pani życie zawodowe jest bardzo mocno związane z Warszawą. A prywatnie? Ma Pani swoje ulubione miejsca? - Moje miejsce to Stary Mokotów. Kiedyś mieszkaliśmy z rodzicami przy Narbutta. Potem przeniesiono nas do mieszkania w kolonii WSM na końcu ulicy Madalińskiego pr