Dlaczego, do cholery, mam bulić akurat za tę telewizję, skoro w najlepszym razie nie oferuje ona nic atrakcyjniejszego niż dziesiątki innych stacji? - pisze Krzysztof Lubczyński w Dzienniku Trybuna.
Wkrótce po tym jak Jacek Kurski objął w styczniu 2016 roku funkcję prezesa TVP, spotkał się z częścią pracowników firmy na otwartym spotkaniu noworocznym i emanującym euforią głosem rozsnuwał przed słuchaczami optymistyczną wizję przyszłości. Widziałem to osobiście, zza węgła, jako ówczesny, zajmujący się Teatrem Telewizji, dziennikarz portalu TVP, przymuszony rok później, w grudniu 2016 do odejścia, przymuszony metodą "propozycji nie do odrzucenia" (patrz film "Ojciec chrzestny" F. Y. Coppoli). Wtedy budżet TVP był na solidnym plusie i Kurski rysował nawet świetlaną perspektywę dla gasnącego od lat na minimalnej kroplówce Teatru Telewizji. Obiecywał nawet znalezienie dla tej sceny solidnego sponsora i mecenasa w kręgu dużego państwowego biznesu. Litanie z Woronicza Dziś po tamtym urzędowym optymizmie nie ma nawet śladu. TVP obciążona jest wielomilionowym deficytem. Stąd gorączkowe działania, by zasilić kasę firmy z ulicy Woronicza