- Studia skończyłam jako sopran liryczno-koloraturowy, później ze względu na mocniejszy głos, większą dynamikę i ciemniejszą barwę zaczęto mi sugerować inny rodzaj głosu - spinto. To sopran, który przedziera się przez wszystko. To najgłośniejszy głos, głośniejszy nawet od tenora. Koledzy zrobili mi kiedyś dowcip i jak śpiewałam, włączyli aplikację do mierzenia decybeli. Wyszło prawie 90! - mówi Magdalena Barylak, solistka Opery Krakowskiej.
Czy to dobre czasy dla primadonny? - Myślę, że nie ma już kogoś takiego w obecnych czasach. Teatr operowy się zmienił, zmieniły się też wymagania. Oczywiście, ciągle liczy się piękno głosu, ale przede wszystkim jednak gra aktorska. Śpiewak musi odznaczać się dużą sprawnością fizyczną i być w pełni zaangażowany w grę sceniczną. Gdybym miała być rozkapryszoną primadonną, to nie zostałabym śpiewaczką. Mam po prostu inny charakter. Nie jestem rozpieszczonym dziewczątkiem. Dawniej trenowałam piłkę ręczną, jestem więc typem sportowca. Chodziłam do szkoły sportowej, a popołudniami do muzycznej. Podczas treningów nie było miejsca na dąsy i pretensje. Mimo że w szkole byłam cichą osobą, to zawsze rozsadzała mnie energia. Być może z tego też powodu odnalazłam się w operze, a nie w muzyce oratoryjnej, od której zaczynałam w szkole średniej. Najlepiej czuję się na scenie, gdzie mogę połączyć swój temperament i energię ze śpie