- Kocham życie i jestem go nadal bardzo ciekawa. Sporo z tego życia czerpię potem do swojej pracy - zdobyte doświadczenia pomagają mi w tworzeniu roli. Kiedyś jeździłam na nartach, żeglowałam, uprawiałam górską wspinaczkę.
A teatr? Jest chorobą nieuleczalną. On jest jak narkotyk - powiedziała mi podczas jednej z naszych rozmów Danuta Szaflarska, wspaniała pani, cudowna aktorka, z którą miałam szczęście wielokrotnie się spotykać. Przed kilkoma dniami skończyła 102 lata. Dziś przychodzi mi pisać ze smutkiem, że w niedzielę ta Wielka Dama polskiego kina i teatru odeszła. Na laury i zaszczyty Jej ofiarowane reagowała z typowym dla siebie poczuciem humoru i dystansem, który Jej nie opuszczał. O swych rolach niedawno mówiła: - Najbardziej lubię grać stare wiedźmy. U Kędzierzawskiej, zanim zagrałam główną rolę w filmie "Pora umierać", byłam wiedźmą w "Diabły, diabły" i jędzą w "Nic". Tak, grać stare wiedźmy. A jak umrę, będę latać. "Małe oczy, duży temperament i poważne dziury w edukacji. Pani wiedza o teatrze wygląda tak, jakby aptekarz pomylił olej rycynowy z kwasem solnym" - usłyszała na egzaminie do szkoły aktorskiej. Nie przeszkodziło jej to w