Odrobina prostych z pozoru elementów, zmieszanych razem, ułożonych w misterny labirynt zdarzeń i przypadków, zręcznie połączonych i dobrze zagranych - i mamy farsę. Taką farsę, na którą do teatru chce się iść. Sięgnięcie do tego co sprawdzone, do klasyki niemal - "Wieczoru kawalerskiego" Robina Hawdona wyjątkowo dobrze się "Solskiemu" udało. "Największe wyzwanie przy pisaniu fars polega na znalezieniu elektryzującej sytuacji początkowej, problemu, nieporozumienia, albo ludzkiej pomyłki, z których wyniknie całe dalsze zamieszanie i które nadadzą sztuce tempo i rytm na najbliższe dwie godziny" - pisze o swoim dramacie Hawdon. Owo "podtrzymywanie chaosu aż do zapadnięcia kurtyny", "mnożenie intryg, zamieszania i wybiegów", przy zastosowaniu "zasad ekonomii" względem i zbędnych słów, na pewno doskonale się udało. Wielka w tym zasługa aktorów - widać włożoną w spektakl pracę oraz reżysera, Janusza Szydłowskiego i chor
Tytuł oryginalny
Dobra farsa
Źródło:
Materiał nadesłany
Temi nr 8