Najnowsza premiera gdańskiej Miniatury "Pierścień i Róża" wg W.M. Tkackeraya, to rewelacja, uczta dla oczu, uszu i serca. Przyznaję, że dawno nie bawiłam się tak dobrze w teatrze.
- O, najsłodsza moja! Podobnej tobie nie ma w Azji, Europie, Gdańsku, ani w tym teatrze - zapewnia Rózię (Fabiolę Kopczyńską) książę Lulejko (Rafał Kronenberger). Najnowsza premiera gdańskiej Miniatury "Pierścień i Róża" wg W.M. Tkackeraya, to rewelacja, uczta dla oczu, uszu i serca. Przyznaję, że dawno nie bawiłam się tak dobrze w teatrze. Nic dziwnego, skoro scenografię i kostiumy zaprojektował mistrz Edward Lutczyn, a przedstawienie wyreżyserował Andrzej Rozhin. Głównym elementem dekoracji są drzwi. Czasem pojawia się tron, klatka dla lwa czy stół z krzesłami. Jak to u Lutczyna, kolory są barwne i czyste. Aktorzy mają dowcipne kostiumy, peruki i maski weneckie. Artysta bawi się, przypinając im nosy, puszczając kolorowe dymy (nie za dużo) lub migające światła. Pojawia się też wspaniały lew, ulubione zwierzę Lutczyna. Czarna pusta scena. Z boku stoi przeszklona gablota oświetlona tajemniczym zielono-niebieskim światłem. Wchodzi Lorenzo,