Wagnera bym chyba nie udźwignął. Zwróciłem się w stronę moich zainteresowań - bliska była mi Italia, Rzym, gatunek komediowy, czyli idealna forma do zabawy. Rozmowa z Jerzym Stuhrem, reżyserem "Don Pasquale" w Operze Krakowskiej w Krakowie.
Marta Gruszecka: "Wydaje mi się dość wyjątkowym w Polsce przypadkiem aktora, który sprawdza się we wszystkich gałęziach sztuki, które uprawia, to znaczy sprawdza się Jerzy Stuhr i w filmie, i w telewizji, i w teatrze" - mówił o panu Krzysztof Kieślowski. Teraz sprawdzi się pan w szczególnym rodzaju teatru - operze. Co pana uwiodło w sztuce operowej? Jerzy Stuhr: Długo dochodziłem do decyzji podjęcia pracy nad operą. Wzięło się to głównie z tęsknoty za teatrem mojej młodości, teatrem, z którego wyrosłem, czyli wielkich inscenizacji. Debiutowałem w "Dziadach" Konrada Swinarskiego, w których brało udział 80 aktorów, orkiestra, grało się w każdym zakątku teatru... Podobnie "Noc listopadowa", "Biesy", "Wyzwolenie" - to były ogromne inscenizacje. Uzmysłowiłem sobie, że opera wciąż jest moim ukochanym teatrem totalnym działającym na wszystkie zmysły widza. Często zasiadał pan na widowni scen operowych? - Ostatnio chodziłem do opery