Wrocławski Festiwal Sztuk Współczesnych zaskoczył ciekawymi propozycjami reżyserskimi, także dramaturgicznymi, lecz znów gładko i grzecznie wyminął naszą rzeczywistość. Jedynie "Dacza" Iredyńskiego, z Łodzi (Teatr im. Jaracza), miała bohaterów wykrojonych (sztuka antykonsumpcyjna!) z materiału naszej codzienności. "Koczowisko" Łubieńskiego, "Sto rąk, sto sztyletów" Żurka (omawiane tu już po premierze), ciekawe wystąpienia pisarskie i reżyserskie, i kiepskie Bohdana Urbankowskiego "Mochnacki - sny o ojczyźnie" - do współczesności dochodzą z odległych orbit historycznych. Warszawską "Operetkę" Gombrowicza w reżyserii Macieja Prusa wolałbym jednak oglądać w Opolu niż we Wrocławiu, choć z żalem, że nowa wersja (po realizacji słupskiej) jest znacznie gorsza. Z nieudanym Fiorem Gustawa Holoubka i z fałszywie obsługującą "Operetkę" muzyką Jerzego Satanowskiego. Wraz z reżyserem już od pierwszych scen i taktów straszy Histori�
Źródło:
Materiał nadesłany
Przekrój nr 1842