- W ciągu 50 lat pracy zagrałem i Pana Boga, i Szatana. I każdego starałem się jakoś uczłowieczyć. Czekam na dalsze wyzwania, bo aktorstwo łączy się z ryzykiem, z zaczynaniem wszystkiego od nowa - mówi Henryk Talar.
Plus Minus: Czy jest coś, czego zazdrości pan kolegom? - Pewnie niejednego. Krakowska szkoła teatralna, którą ukończyłem, obfitowała w ciekawe osobowości. Znakomity reżyser Jerzy Jarocki przemykający się milcząco po korytarzu przypominał mi Napoleona, który obmyśla plan kolejnej bitwy. Na moim roku też było wiele barwnych postaci. Z Jurkiem Trelą zazdrościliśmy wzrostu i urody Leszkowi Teleszyńskiemu, uważając, że w przeciwieństwie do nas on już na samym wejściu wzbudza uznanie widza, a my musimy się mocno narobić, żeby osiągnąć ten efekt. Jurek Trela, którego zawsze niezwykle wysoko ceniłem, obdarzył mnie jednak kiedyś zaskakującym komplementem. Powiedział, że potrafię docierać do ciemnych stron osobowości człowieka, babrać się w czymś, co z pozoru wydaje się mroczne, a potem okazuje się tym, co najgłębsze i najciekawsze. Stąd stał się pan specjalistą od Dostojewskiego czy Bułhakowa? - Wniknąć w świat Dostojewskiego