Od kilku sezonów trwało, jak to się dziś mówi, "wygaszanie" zespołu. Włodarze Gliwic uznali, że nie stać ich na utrzymywanie 100--osobowego składu artystów i pracowników, więc stopniowo, metodą salami, po plasterku, redukowali zatrudnienie - pisze JanuszPospieszalski w Do Rzeczy.
Pisząc ten tekst, nie wiem jeszcze, jaki przebieg miało głosowanie na sesji rady miasta w Gliwicach - gdzie ważyły się losy Gliwickiego Teatru Muzycznego, który od tej pory ma być teatrem zwykłym, a nie muzycznym. Przyglądając się dotychczasowemu stanowisku władz miasta, można przypuszczać, że głosowanie będzie dla GTM najprawdopodobniej gwoździem do trumny. Od kilku sezonów trwało, jak to się dziś mówi, "wygaszanie" zespołu. Włodarze Gliwic uznali, że nie stać ich na utrzymywanie 100-osobowego składu artystów i pracowników, więc stopniowo, metodą salami, po plasterku, redukowali zatrudnienie. Zwolnienia objęły część orkiestry, chórzystów i balet. Kilku pracowników - w tym obsługa oświetleniowa - nie zgadzając się na upokarzające stawki, odeszło samych. Likwidowano etaty, wprowadzano śmieciówki, a pozostali, coraz bardziej zaniepokojeni o swój los artyści, słyszeli magiczne słowo "restrukturyzacja". Muzycy apelowali, pisali petycj